Data publikacji: 18.06.2024
Są takie zwierzaki, które wyjątkowo zapadają w pamięć. Których imiona, nawet długo po tym jak opuszczą fundację – przewijają się w rozmowach i Waszych pytaniach. Historią Dynguska żyliśmy wszyscy. Koci senior, który trafił do nas na granicy życia i śmierci miał niesamowitą wolę życia. Wszyscy martwiliśmy się, że Mruczarnia będzie jego ostatnim domem, lecz w głębi serduszek liczyliśmy na cud… Wiedzieliśmy, że opieka nad Dynguskiem to ogromna odpowiedzialność i gigantyczne wydatki, dlatego też obawialiśmy się, że bardzo trudno będzie znaleźć osobę, która będzie mieć możliwości i czas, aby roztoczyć opiekę nad staruszkiem. Serca nam się ściskały na myśl, że ten wspaniały kot spędzi jesień życia u nas… 🥺
…aż pewnego dnia skontaktował się z nami Pan Kuba. 🥹 Niesamowity człowiek, który pokochał Dynguska od pierwszego wejrzenia. 😻 Kocur został adoptowany i regularnie w naszych mediach pojawiały się pozdrowienia, relacje z leczenia, rehabilitacji i moc zdjęć, których wszyscy wyczekiwaliśmy. 😍 Dyngus odżył, miał zapewnioną taką opiekę, o której wiele zwierząt nie mogłoby nawet marzyć, a my byliśmy w stałym kontakcie z jego Opiekunem. Pan Kuba stał się naszym bohaterem, którego podziwialiśmy z całego serca. 🦸♂️
Kochani, wiele osób pytało nas, co u Dyngusa i kiedy pojawi się nowa relacja. Bardzo chcielibyśmy przekazać Wam dobre wieści – lecz los bywa bardzo okrutny. Dyngusek odszedł nagle, niespodziewanie, 8 lutego tego roku, pozostawiając Pana Kubę w wielkiej rozpaczy. 💔😭 Chociaż zazwyczaj nie publikujemy informacji o odejściu kociaków, które opuściły naszą fundację – w przypadku Dynguska musimy zrobić wyjątek…
Ten post jest hołdem dla Dynguska, dla jego cudownego Opiekuna i jednocześnie – zamknięciem historii tego wspaniałego kota, który na stałe zagościł w serduszku wolontariuszy i lubicieli fundacji. 🥺
Panie Kubo, jesteśmy Panu ogromnie wdzięczni za wszystko, co zrobił Pan dla Dynguska. 1,5 roku u Pana wynagrodziło mu z nawiązką każde zło, jakiego zaznał w poprzednim życiu, nim trafił do naszej fundacji. 💗 Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem Pańskiego zaangażowania i niesamowitej miłości, którą obdarzył Pan Dyngusa. Chociaż nasz smutek nie może równać się z Pańskim – jesteśmy z Panem i nigdy nie zapomnimy Waszej niezwykłej więzi. Dziękujemy za wszystko, a teraz… powspominajmy. Żegnaj, Dyngusku. Nigdy nie zostaniesz zapomniany.
„19 czerwca to dla mnie ważna data – tego dnia 2 lata temu rozpoczął się piękny, choć zdecydowanie zbyt krótki, okres w moim życiu. Dwa lata temu, 19 czerwca, jechałem do Łodzi po Dyngusa – Kota, którego będę pamiętał do końca swojego życia.
Właśnie mijają 4 miesiące od odejścia mojego Najdroższego Przyjaciela. Wciąż nie mogę się z tym pogodzić, nie mogę uwierzyć, że już Go tu nie ma. Pomimo, że był ze mną tylko półtora roku, przeszliśmy razem naprawdę sporo. Łączyła nas niezwykle silna więź, oparta na zaufaniu i bezwarunkowej miłości. Pozwalał mi na wszystko, mogłem spokojnie wykonywać zabiegi, na które nie pozwalał lekarzom. W drugą stronę podobnie – kiedy przytrzymywałem Go do badań (np. leżącego w specjalnej „rynience” do USG brzuchem do góry – chwytał się łapkami mojej twarzy, lekarze dziwili się, że nie mam obaw że może nagle drapnąć mnie w oko, ale ja po prostu wiedziałem, że tego nie zrobi, ufałem Mu w stu procentach). Nawet podczas zabaw zawsze miał schowane pazury.
Nigdy na nikim nie zależało mi tak bardzo jak na Nim. W mieszkaniu zamontowałem kamerki żeby móc Go podziwiać kiedy nie było mnie w domu, patrzeć jak odpoczywa na drapakach lub bawi się z pozostałymi kotami.
Kiedy odszedł i rozpaczliwie poszukiwałem Jego ostatnich śladów przypomniałem sobie o kartach pamięci w tych kamerkach. To, co zobaczyłem, rozmontowało mnie do reszty… Po pierwsze jak bardzo On wyczekiwał moich powrotów do domu, jak słysząc mnie zbliżającego się biegł natychmiast pod drzwi, jak siedział na parapecie…
Ale to, co zobaczyłem na nagraniach z kamerki w sypialni, do dziś odbiera mi mowę. Wiedziałem, że Dyngus co rano kiedy zaczynały dzwonić budziki siadał koło mojej twarzy i trącał mnie delikatnie łapką żebym wstał, ale myślałem, że „tylko” tyle. Okazało się, że On potrafił całe noce siedzieć przy mojej twarzy i „całować” mnie, ale co jeszcze ciekawsze, ja z kolei przez sen ciągle Go głaskałem…
Był przy mnie właściwie cały czas. Kiedy kładłem się spać – natychmiast przybiegał do łóżka, kiedy byliśmy w kuchni – kazał sobie otwierać klapę zmywarki, żeby siedzieć trochę wyżej, bliżej mnie. Kiedy wracałem do domu – natychmiast przybiegał. Nawet kiedy czekał na jedzenie (a jak każdy kot, który cierpiał kiedyś głód, rzucał się na jedzenie jak przysłowiowy dzik w żołędzie) – najpierw musiał się przytulić, a dopiero potem zaczynał jeść.
Adoptując Go zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że jest schorowanym seniorem po przejściach, ale liczyłem na to, że nasze wspólne życie potrwa jednak trochę dłużej…. Jego poprzednik, Emil, którego adoptowałem po wypadku samochodowym, postrzale, z długą listą chorób, przeżył ze mną 6 lat, miałem nadzieję, że Dynguskowi będzie dane co najmniej tyle samo…
Już od kolejnego dnia po adopcji rozpoczęła się walka o Jego zdrowie. Poszeregowałem dolegliwości i schorzenia od najpoważniejszych do bardziej błahych, i w takiej kolejności rozpoczęliśmy leczenie. Pierwszy rok to właściwie niekończące się pasmo sukcesów diagnostyczno-terapeutycznych. Kolejne problemy udawało się pokonać lub opanować. Dyngus czuł się wspaniale, rozkwitał z dnia na dzień, był bardzo radosny, aktywny. Wszystko znosił bardzo dzielnie, z niczym nie było problemu. W ciągu półtora roku naszego wspólnego życia „zaliczyliśmy” ponad 100 wizyt lekarskich, był pod opieką świetnych fachowców, w sumie 4 kardiologów, 2 nefrologów, ortopedy, gastroenterologa, dermatologa, internistów…. Dietę układało Mu 2 dietetyków i na bieżąco modyfikowali ją w zależności od aktualnych potrzeb.
Codziennie robiłem Mu kroplówki w związku z niewydolnością nerek, sprowadzałem najlepsze suplementy i leki.
Kiedy opanowaliśmy najważniejsze schorzenia i przyszedł czas na zwyrodnienia stawów i spondylozę – zaczęliśmy jeździć na rehabilitację, zazwyczaj 2-3 razy w tygodniu, przez cały rok. Z kota, który przewracał się w transporterze w czasie jazdy zmienił się w sprawnego, silnego, wspinającego się na najwyższe poziomy drapaków i biegającego szybko kocura. Futro, które początkowo było obrazem nędzy i rozpaczy – lśniło z daleka, nabrało pięknego głębokiego koloru. Starałem się dać Mu najlepsze co mogłem, ale jak widać to nie wystarczyło. Dyngusek odszedł 8 lutego w nocy, po 3 dobach walki.
Trzy ostatnie doby spędził w klinikach i gabinetach całodobowych, gdzie oczywiście nie odstępowałem Go na krok. W jednej z całodobówek Pani Doktor zlitowała się i pozwoliła mi siedzieć przy Nim całą noc, za co jestem jej dozgonnie wdzięczny, bo była to przedostatnia doba Jego życia. W innych całodobówkach gdzie nie pozwolono mi być bezpośrednio przy Nim – siedziałem pod drzwiami.
Pomimo, że Jego stan w ostatnich godzinach był ciężki, do samego końca miałem nadzieję, że także tym razem znowu uda się nam zwyciężyć – bo tyle razy wcześniej się udawało…. Dyngusa „zmiotło” tak nagle i nikt nie wie właściwie dlaczego… Jeszcze 4 dni przed śmiercią biegał po mieszkaniu, wspinał się na słupki, dokazywał… 5 dni przed odejściem był na rehabilitacji i zadowolony „zażywał” masażu… Potem wszystko posypało się w tempie ekspresowym. Do samego końca miałem nadzieję, że mimo wszystko się uda, bo pomimo tego niespodziewanego „zjazdu” jednak mieliśmy też kilka razy sporo szczęścia – np. kiedy odciągnęliśmy mu sporo krwi z płuc i konieczna stała się natychmiastowa transfuzja, okazało się, że w Krakowie jest akurat jedna jedyna dostępna saszetka krwi i to Jego grupy!
8 lutego w nocy, w klinice całodobowej, Dyngus przestał oddychać a jego serce zatrzymało się. Pomimo, że wymogłem podjęcie reanimacji, niestety nie udało się Go uratować. Chwilę później trzymałem w rękach zwłoki najdroższej Istoty a moje serce rozpadło się na atomy. Po raz ostatni mogłem jeszcze poczuć zapach Jego futerka. Rano przewiozłem Go z kliniki całodobowej do jednej z lecznic, w której był stałym bywalcem, aby tam w chłodni oczekiwał na przyjazd firmy kremacyjnej.
14 lutego, w Walentynki, w krematorium na Śląsku, pożegnałem mojego Przyjaciela. Wtedy też mogłem zobaczyć Go po raz ostatni na tym świecie.
Przesyłam album, który zrobiłem na pamiątkę naszego wspólnego czasu. Sporo zdjęć zostało zrobionych podczas rehabilitacji, ponieważ Dyngus to uwielbiał. Za każdym razem kiedy zbliżałem się do transportera – zrywał się i przybiegał, a kiedy go otwierałem – sam wskakiwał do środka. Na miejscu często zdarzało się, że sam wykonywał ćwiczenia, wystarczyło tylko otworzyć transporter i rozłożyć sprzęty treningowe.
Był absolutnym celebrytą, wszędzie gdzie się zjawiał w krótkim czasie zyskiwał status gwiazdy. Kochali Go wszyscy, którzy mieli okazję się z Nim zetknąć – lekarze, techniczki, fizjoterapeutki, panie na recepcjach w klinikach. Przez Panie fizjoterapeutki został okrzyknięty „pionierem kociego fitnessu”, Jego postępy posłużyły do szkolenia kolejnych fizjoterapeutów, a jedna z Pań fizjo wykorzystała je w swojej pracy dyplomowej.
Kiedy w ostatnich godzinach życia odbierałem Go z „naszej” kliniki żeby przewieźć Go do całodobówki, Pani Doktor mówiła, że już nie reaguje na bodźce. Ale kiedy mnie zobaczył nagle podniósł się i chciał roznieść transporter. W czasie jazdy nagle wyskoczył z transportera (był uchylony bo trzymałem Mu przy nosku tlen), wszedł mi na kolana i mocno się we mnie wtulił. Gdybym wtedy wiedział, że to nasze ostatnie wspólne chwile… Liczyłem jednak, że wyjdziemy z tego jakoś, więc nie chcąc marnować Jego sił – wsadziłem Go z powrotem do transportera. Tego nie mogę sobie wybaczyć. To był ostatni raz kiedy widziałem Go żywego.
Był naprawdę niesamowitym kotem. Nigdy Go nie zapomnę i mam nadzieję, że czeka na mnie po tamtej stronie….
Oprócz albumu załączam kilka pamiątkowych zdjęć i portrety wykonane przez wspaniałą Panią Artystkę Wilczy Rys.
Zachęcam do obejrzenia albumu https://drive.google.com/file/d/1duUY5ILsLXMy8X0MEW3FU3SjyRbED3ES/view i zachowania tego Niezwykłego Kota w pamięci.”
Kochani, my także zachęcamy do obejrzenia albumu, który sprawia, że w kąciku oka zaczynają błyszczeć łzy. Łzy smutku, że Dyngusek odszedł i wzruszenia – jak bardzo był kochany…
Śpij, kociaku, śpij spokojnym snem. 🖤