Chcecie wiedzieć, jak się miewa Skarpetka w swoim nowym lokum? Proszę bardzo…są pozdrowienia, ba, jest nawet kartka z pamiętnika, pisana odręcznie przez samą Lady Skarpecię 😀
A jeżeli chcielibyście śledzić dalsze losy Skarpetki to zaglądajcie koniecznie na bloga jej Opiekunki: http://cynamonowywiatr.uchwycone-chwile.pl/
Oto treść pozdrowień:
Lady Skarpetka serdecznie pozdrawia.
Dziś już asystowała przy przygotowaniach niedzielnego śniadania, bawiła się rybką na wędce no i oczywiście była miziana, pieszczona i głaskana przez każdego z domowników. Powinna mieć chyba na imię Przylepka! Koty Rezydujące pozwalają już jej poruszać się swobodnie po całym domu, młodsza nawet nie fuka, a Wiewiórek jeszcze utrzymuje dystans, ale już nie syczy jak polujący wąż. Pewnie za kilka dni zaczną się bliżej zapoznawać.
pozdrawiamy
Skarpetka z Rodzinką
A tutaj kartka z pamiętnika:
11.11.2017 r.
Drogi Pamiętniczku,
Wczoraj nie napisałam ani słóweczka, bo byłam za bardzo zaaferowana całą sytuacją. Najpierw, podczas popołudniowej drzemki, na Pensję Mruczarnia przyjechali jacyś państwo. Później okazało się, że to są moi nowi, adopcyjni rodzice. Czyli mam nową mamę i tatę. Nareszcie. Przywieźli ze sobą śmiesznie pachnący kontenerek – weszłam do środka, żeby sprawdzić czym pachnie, a nagle za mną zamknęła się kratka i zostałam zabrana na zewnątrz. Potem jechałam autem – nie bardzo mi się to podobało, próbowałam im to wytłumaczyć, ale mama nie wypuściła mnie z transportera. Powiedziała, że to byłoby niebezpieczne i że muszę wytrzymać. Za to do auta dosiadła się Karolinka i od razu zaczęła ze mną rozmawiać. Obie z mamą zachwycały się, jaką mam piękną dykcję, jak wyraźnie mówię „miau”. No chyba! Ten czas, jaki spędziłam na Pensji został wykorzystany jak najlepiej. Chyba spaliłabym się ze wstydu, gdyby lekcje śpiewu, mruczenia i miauczenia poszły na marne!
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Karolinka postawiła transporter na podłodze i od razu przybiegły do niego jakieś dwa nieznane mi koty. Jeden jest większy ode mnie i cały rudy, a drugi… no cóż, wierzę, że jest to kot, chociaż rozmiarem zdecydowanie bardziej przypomina chomika, lub zgoła mysz. Mam nadzieję, że szybko urośnie, bo to musi być strasznie krępujące, być taką malizną.
Rudy (ma na imię Wiewiórek), nie zachwycił się moim przyjazdem. Pozwolił mi obejść parter mojego nowego domu, ale łaził za mną krok w krok, jakby bał się, że wyniosę mu ulubioną wędkę. Doprawdy, co za maniery! Podejrzewać mnie o coś takiego! Phi! W dodatku zaczął na mnie fukać i syczeć, zjeżył się i wyrażał się tak, że aż przykro było słuchać. Gdzie on się tego nauczył? Chyba od psa sąsiadów, bo żaden kulturalny kot nie używa takich szczeków. Mam nadzieję, że szybko się opamięta, bo kto to widział, żeby tak się zwracać do damy? Dobrze jeszcze, że mnie nie uderzył! Co za gbur! Napiłam się trochę mleka z miski malucha i przegryzłam co-nieco, żeby nie urazić mamy. Nieco obrażona poszłam na górę i tam zostałam na noc. Mama dała mi kilka świetnych pudełek, kocyki i budkę, wybrałam sobie najwygodniejszy karton po bananach obok schodów i noc minęła mi spokojnie.
A dziś ten rudy gbur nie chciał pozwolić mi zejść na parter, tylko fukał na mnie z dołu schodów. Karo przyniosła mi miski z wodą i karmą na tacy – nareszcie ktoś poznał się na mnie i potraktował mnie odpowiednio elegancko. W zasadzie wszyscy (oprócz Wiewiórka) traktują mnie jak prawdziwą Lady. Nawet Kacper, który miał niedawno operowane kolano, przyszedł mnie pogłaskać i powiedział, że jestem śliczna i mięciutka, jak najwspanialszy aksamit. A niby jaka mam być? Dama nie ubiera się byle jak, a zwłaszcza kiedy chce zrobić dobre wrażenie na nowej rodzinie! Mama i Karo przychodziły na zmianę mnie głaskać i przytulać – nie mogły ode mnie oderwać rąk. Nawet tato przyszedł parę razy i powiedział mi kilka miłych słów. Mama mówi, że ktoś, kto wyrzucił z domu kogoś tak cudownego jak ja, musi być szczytowym idiotą i że chętnie by mu… no dobrze, to właściwie też się nie nadaje do powtórzenia w przyzwoitym towarzystwie. Całe szczęście, że już tego nie pamiętam!
Malutka (ma na imię Bakalia) twardo udaje kota. Wczoraj na mój widok zrobiła nędzną imitację kociego grzbietu, przekształciła swój mysi ogonek w wycior do butelek dla niemowląt i próbowała fukać. Nie roześmiałam się jej w mordkę tylko dlatego, że na Pensji Mruczarnia nauczono mnie dobrych manier i szanowania uczuć innych – nawet jeśli wyglądają jak nieopierzona mysz. Taktownie wycofałam się i poszłam obejrzeć gabinet mamy.
Po południu Wiewiórek usiadł na oparciu kanapy, a ja mogłam spokojnie zejść na dół. Pospacerowałam trochę, porządnie zwiedziłam kuchnię, kuwetkę, pokój Karo i już wiem, gdzie jest łóżko rodziców. Może niedługo też zacznę w nim sypiać, bo wygląda na dosyć wygodne. Na razie zostanę w moim kartonie, bo nie mam ochoty wdawać się w dyskusje z Wiewiórkiem. Wyobraź sobie, mój Pamiętniczku, że podszedł do mnie, powąchał mnie nosem w nosek, a potem znów się napuszył i zasyczał. Następnie odwrócił się do mnie podogniem i odszedł kilka kroków. Co za brak konsekwencji w postępowaniu! Że o manierach nie wspomnę! Phi! Poszłam do mamy, żeby się połasić, a ona wzięła mnie na ręce i wyprzytulała. I tak należy mnie traktować. Od razu chce się mruczeć!
Aż mnie łapka boli od tego pisania. Muszę trochę odpocząć, a zresztą pewnie znów zaraz ktoś przyjdzie mnie pogłaskać. Wkrótce znów coś skrobnę.
Lady Skarpetka