Pingwinek musiał swoje odczekać, ale w końcu doczekał się domku tylko dla siebie! Oto jego historia…
Początki naszej znajomości nie należały do najszczęśliwszych… Pingwin wyraźnie nie lubił ludzi, nie lubił innych kotów, on w ogóle niczego nie lubił. Najchętniej po prostu by zniknął. Rwaliśmy włosy z głów, stosowaliśmy najróżniejsze sztuczki, by Pingwin nas polubił… a on co? A on miał nas zwyczajnie w nosie i postanowił się bać dalej. Martwiliśmy się o niego, ale wiedzieliśmy też, że czas zagoi wszystkie rany w pingwinkowym sercu. Cokolwiek w życiu Pingwina się wydarzyło, my czekaliśmy cierpliwie i wiedzieliśmy, że kiedyś będzie już tylko dobrze.
Dziś Pingwin jest plastrem na wszystkie rany… balsamem dla duszy… kropelkami na skołatane nerwy. Jest niczym ogień w kominku… Daje mnóstwo ciepła i jest bliski sercu. W kocurku czasami odzywają się jakieś zmory przeszłości, czasami się czegoś przestraszy, przypomni sobie coś złego… ale – niczym dziecko zbudzone ze złego snu – przybiega do nas, by się przytulić i zapomnieć szybciutko. By zwyczajnie być blisko nas. Zabiega o nasze względy, wywijając koziołki i wygibasy, wtula się z całych sił, spogląda nam w oczy.
Pingwin jest niczym bateria dla latarki. Bez niego świat byłby szary, ponury i mroczny. Jeśli ktoś potrzebuje takiej baterii, takiego plasterka i takiego cudownego przyjaciela, to Pingwin czeka na domek. Mamy tylko jeden warunek… domek musi kochać Pingwina miłością bezwarunkową i Pingwin musi być jedyną baterią do latarki 😉
Pinguś urodził się około 2014 roku. Jest zdrowy, wykastrowany i zaszczepiony. Testy na FIV/FeLV ma ujemne.