Historia Mundka zaczęła się jakiś czas temu. Czarno-biały kot pojawił się znikąd, pod blokiem jednego z łódzkich osiedli, na peryferiach miasta. Brudny, z początkiem infekcji, w nienajlepszej kondycji. Unikał ludzi, pożywienia szukał w śmietniku. Jeden z sąsiadów zaczął wystawiać jedzenie, inny poinformował naszą wolontariuszkę mieszkającą w tym bloku. Kiedy w końcu udało się jej go spotkać, nie ulegało wątpliwości, że potrzebuje on pomocy. Niestety z zawziętością nie chciał z niej skorzystać. Pojawiał się o różnych porach, czasami znikał na kilka dni. Jego stan się pogarszał. Próby łapania na klatkę łapkę nie przynosiły efektu pomijając fakt, że takich okazji było niewiele. Nasza wolontariuszka zaczęła wystawiać jedzenie z antybiotykiem. Nie było pewności czy zjada je właściwy kot, ale przez jakiś czas wyglądało, że kondycja biedaka odrobinę się poprawiła. A potem Mundek znów zniknął. Przyszedł ponownie po 20 października. Siedział na murku pergoli – z nosa lała się ropa z krwią, z pyszczka ciekła strużka śliny. Nastroszone, wypłowiałe futro, posklejany ogon. Kocurek cały się trząsł. Patrzył błagalnym wzrokiem na wolontariuszkę, ale i tym razem nie dał sobie pomóc. Namierzenie miejscówki kota było nierealne – wokół pola, laski, puste działki, w dalszej odległości gospodarstwa. Czatowanie na niego o różnych porach dnia nie przynosiło efektu. Do głowy przychodziła tylko jedna myśl. Nie przeżył. Odszedł w bólu, zimnie, samotności. Trudno było pogodzić się z takim biegiem wydarzeń. 4 listopada wolontariuszka zobaczyła go leżącego na trawniku, grzejącego się w słońcu. Radość, bieg po klatkę łapkę i znowu nic… Lejąca się z nosa ropa z pewnością musiała zaburzać zmysł węchu. Kocurek nie czuł zapachu jedzenia. Uciekł… Niedziela 5 listopada. Rano się nie pokazał. Po 18.00 wolontariuszka znalazła go w pergoli jak grzebał w kontenerze ze śmieciami. Znów klatka łapka. Po raz kolejny wędzona ryba. I zdarzył się cud… Wszedł do klatki łapki… Ogromna ulga. Łzy szczęścia. Mundek jest już w naszej lecznicy, bezpieczny. Jest w opłakanym stanie. Na razie wszystko wskazuje na to, że jest zupełnie dzikim kotem. A może to przerażenie i strach, i do tej pory nic dobrego ze strony człowieka go nie spotkało. Czas pokaże. Mundek wykazał się ogromną wolą życia, a teraz my musimy zawalczyć o niego. Konieczna będzie pełna diagnostyka. Nie wiemy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Na razie Panie Doktor podają antybiotyk i leki przeciwzapalne. Wiemy też, że Munduś nie jest kastrowany i że najprawdopodobniej ma deformację w obrębie paluszków obu przednich łapek. Wesprzyjcie tego dzielnego kocurka – bardzo prosimy o przysłowiową złotówkę na leczenie i diagnostykę:
Fundacja Przytul Kota
Kotarbińskiego 19 (jest to adres korespondencyjny, nie jest to adres Mruczarni)
91-163 Łódź
KRS: 0000582607
Konto: 92 1140 2004 0000 3102 7591 7098
IBAN: PL92 1140 2004 0000 3102 7591 7098
SWIFT: BREXPLPWMBK
PayPal: fundacja@przytulkota.pl
tytułem: darowizna dla Mundka
*środki niewykorzystane na cel wskazany, będą przeznaczone na cele statutowe.
Będziemy wdzięczni za każdą wpłatę i udostępnienie.
Dziękujemy.