Mechletek

Maluszek wyzdrowiał i ekspresowo znalazł domek! Oto historia Mechletka i jego rodzeństwa…

Na strychu zapada się podłoga, wokół walają się śmieci i stare meble, śmierdzi rozkładem i stęchlizną. W kącie leżą kocie zwłoki. Na brudnej wersalce leży coś, co wygląda jak wełna lub gąbka z materaca. To też kocie truchło w stanie zaawansowanego rozkładu – głowa osobno i reszta ciała osobno.

W tych koszmarnych warunkach ukrywają się kocięta. Pisk maluchów wzmaga panikę ekipy ratunkowej. Byleby zdążyć, odnaleźć dzieci, zabrać z tego piekła i nie spaść piętro niżej przez rozpadającą się podłogę…

Pierwszy odnaleziony maluch ma ropną skorupę zamiast oczu. Dopiero u weterynarza okaże się, że pod zaschniętą ropą są jeszcze gałki oczne. Kolejne dwa kocięta są w lepszym stanie.

Kruszynki mają 4 tygodnie. Są wygłodzone, odwodnione i wyziębione. Najmniejszy waży niewiele ponad 200 gramów. Wszystkie mają koci katar, jedno z nich – bardzo zaawansowany.

W miejscu, z którego uratowaliśmy maluchy żyje stado kotów. Zwierzęta zostaną wykastrowane, a my z całych sił błagamy: jeżeli dokarmiacie koty, zadbajcie o kastrację. Te maluchy nie powinny urodzić się na zapomnianym przez Boga i ludzi strychu. Te maluchy umarłby z głodu i wycieńczenia, gdyby przypadkowa osoba nie usłyszała ich pisku. Takich maluchów jak one jest znacznie więcej. Rodzą się każdego roku, cierpią i umierają w męczarniach, bo nikt nie słyszy ich rozpaczliwego płaczu.
Rok rocznie koty wolno żyjące mnożą się wiedzione instynktem i dokarmiane przez ludzi, którzy uważają kastrację za krzywdzenie zwierząt. Przez ludzi, którzy uważają się za dobrych.

Kruszynki są karmione karmą ratunkową, a ich przyszłość jest niepewna. Walczymy o nie z całych sił i staramy się być dobrej myśli.