Eter

Malutki ocaleniec ma już własny domek! Oto historia Etera…

Łapka za łapką, sus za susem, przedzierał się przez zarośla na opustoszałych ogródkach działkowych w poszukiwaniu mamy. Z każdą godziną jego małe ciałko traciło temperaturę, a wola życia zaczynała gasnąć.
Jego cichutkie, rozpaczliwe wołanie o pomoc usłyszała pani Ola, która natychmiast rozpoczęła poszukiwania kwilącej istotki. Po kilkunastu minutach odnalazła maliznę zaplątaną w uschnięte trawy i drapiące gałęzie krzewów. Eter nie uciekał. Najpierw zamarł przestraszony, a po chwili zaczął płakać jeszcze głośniej.
Maluszek trafił do nas w ostatniej chwili. Wyziębiony, niedożywiony, z zaawansowanym katarem. Pchły niemalże zjadały go żywcem, a nimfy kleszczy zamieszkały nawet w uszach i okolicy odbytu maluszka.
Eter, bo takie dostał imię, został umieszczony w domu tymczasowym, gdzie z całą batalią kroplówek, antybiotyków, mazideł i kropli do oczu, rozpoczęła się walka o jego życie.
Niestety, nie powiodły się wielogodzinne poszukiwania jego rodzeństwa i mamy. Pani Ola nie odnalazła innych kociąt, ani karmiącej kotki. W bytującym w okolicy stadku wszystkie koty wykastrowane.
Czyżby znowu człowiek zawiódł? Czyżby podczas przedświątecznej bieganiny chciał pozbyć się zbytecznego obowiązku?
Nie wiemy…