Po wielu ciężkich chwilach, los nareszcie uśmiechnął się do Ami i podarował jej cudowny domek.
Jej historię możecie przeczytać poniżej:
Ami została znaleziona na ul. Lindleya pod jednym z budynków Uniwersytetu Łódzkiego. W pobliżu żyje stado kotów wolno żyjących. Koty mają tam budki, karmę sucha i mokrą, wodę. Jakiś czas temu do stada dołączyła nieznana kicia, a chwilę później okazało się, że są również maluchy. Karmiciele wiedzieli o 4 maluchach. W niedzielę 25 czerwca pani portierka znalazła pod aulą leżącego kociaka, którego wzięto za piąte kocię z miotu. Maleństwo nie miało sił na poruszanie się, straciło jedno oko, z pustego oczodołu i nosa lała się ropa, drugie oczko też nie wyglądało dobrze. W pobliskim gabinecie weterynaryjnym, gdzie zaniesiono Ami, udzielono jej tylko doraźnej pomocy. Obawiając się o życie maleństwa, zwrócono się do nas. Już w niedzielę koteczka trafiła do zaprzyjaźnionej lecznicy gdzie została przebadana i opatrzona. Ami nie ma jednego oka, które mogło wypłynąć na skutek zaawansowanego kociego kataru, ale nie można też wykluczyć okaleczenia przez człowieka. Rana jest świeża, zaropiała. W uszach potworny świerzb. Waga to tylko 400 g. Niedożywienie – skóra i kości. Nie chcemy nawet myśleć jak strasznie to maleństwo cierpiało. Teraz jest bezpieczne. Dostaje antybiotyk, leki przeciwbólowe, uszy są czyszczone i zakraplane. Oczodół jak tylko Ami trochę się wzmocni zostanie oczyszczony, a rana zaszyta.