Leopold mruczy już w swoim domku. A oto jego historia:
Siedział przy chodniku, pod blokiem i miauczał. Czekał na ratunek. Od razu można było poznać, że nie jest ani dziki, ani wolno żyjący. Wiadome było, że to po prostu kolejny, zapodziany lub wyrzucony z domu zwierzak. Wołał człowieka. Szybko okazało się, że jest łagodny, miziasty i niestety – poturbowany. Widoczne na pierwszy rzut oka sączące się rany na jego ciele nie wyglądały zbyt dobrze.
W lecznicy lekarz zaopatrzył zranione miejsca na ogonie i przedniej łapie. Zrobiliśmy też prześwietlenie, by sprawdzić stan tylnej łapki, która była spuchnięta jak serdelek. Na szczęście RTG wykluczyło uszkodzenie kości w obrębie tej nóżki. Po kilku dniach spędzonych na kroplówkach i obserwacji w lecznicy Leopold, zaopatrzony w antybiotyki oraz leki przeciwbólowe i przeciwzapalne, trafił do naszej kwarantanny.
Leopold jest kotem wyjątkowym. Od pierwszej sekundy ufa każdemu, kto go odwiedzi. Domaga się głaskania i pieszczot. Turla się po całej klatce, wyciąga łapy, kusi brzucholem. Aż trudno zrobić mu zdjęcie, bo łepkiem wytrąca telefon z ręki.