Jestem Marysia, chociaż wołali na mnie Kola. Do swojego domku trafiłam jako rozkoszna, bura kuleczka. Pamiętam, że było ciepło – mówili, że był maj, a ja miałam wtedy góra trzy miesiące… Mówili też, że będą mnie kochać. Obiecywali, że będę z nimi na zawsze. Głaskali, przytulali. W domu był drugi kot, miał być moim rodzeństwem. Ludzkie dziecko miało być moim przyjacielem…
Teraz jest zimno – mówią, że to koniec października. Już nie jestem burą kuleczką, mam około trzech lat. Moja rodzina oddała mnie do Mruczarni. Dziecko nawet się ze mną nie pożegnało. Mówili, że byłam bardzo niegrzeczna, bo drapałam kanapę…
***
Wolontariuszka przyjmująca Marysię usłyszała, że koteczka nie korzysta z kuwety oraz niszczy kanapę. Jej opiekunowie nie skontaktowali się z nami, nie zasięgnęli porady weterynarza, nie skonsultowali się z behawiorystą – po prostu oddali ją jak zbędny przedmiot.
Adaptacja Marysi w Mruczarni przebiega fatalnie. Nie chce jeść, siedzi pod kocykiem i cała drży. Gdy chcemy jej dotknąć – zamiera, jakby była sparaliżowana. Czasem brakuje nam słów z bezsilnej złości i ogromnego żalu. Czy ktoś wie, ile może potrwać leczenie złamanego kociego serduszka…? Kiedy zaleczymy serduszko koteczki, będziemy szukać dla niej nowego, odpowiedzialnego domu.